- Ojciec Gabriel nosił głęboką miłość do Boga – mówił w cerkwi w skicie świętych Teodozjusza i Antoniego Pieczerskich w Odrynkach na uroczysku Kudok, w której stała trumna z ciałem o. Gabriela, władyka siemiatycki Warsonofiusz. – Kiedy tu przyjechałem pierwszy raz i zobaczyłem, w jakich warunkach żyje ojciec Gabriel, złapałem się za głowę: „Ojcze Gabrielu – mówiłem – tu z głodu i chłodu umrzesz. Nikogo tu nie ma, tylko wilgoć i wilki”. A on: „I wilki, i inne zwierzęta też chwalą Pana. Trzeba tylko się modlić. Nasza wiara opiera się na modlitwie i podwigu”.
Ojciec Gabriel był dobrym Samarytaninem. Ludzie wiedzą, ile im pomagał. Modlił się za nich, leczył ziołami, choć szkół medycznych nie kończył. Pamiętam spotkanie z lekarzami w białostockim uniwersytecie medycznym. Był na nim i o. Gabriel. Zadawał tak specjalistyczne pytania, dotyczące anatomii człowieka i chorób, że zadziwił lekarzy. Znał i dusze ludzkie. Wiedział, jak kogo pocieszyć, komu pomóc. Szli do niego prawosławni, katolicy, niewierzący i iscelaliś. Wrazumlał ich. Był też surowy dla siebie i innych. Najbardziej cenił obraz Boży w człowieku. Witał nas zawsze radosny, ze słowami Chrystos Woskresie!, Christos posredi nas, radości moja! Bo w duszy wierzącego człowieka radość jest zawsze, bo Chrystus to wieczna Pascha, wieczna radość. Mamy szczególne miejsca radości. Do nich spieszymy, by oczyścić duszę z grzechów i otrzymać radość.
Władyka siemiatycki zauważył, że choć Cerkiew przeszła straszne prześladowania, wystarczy, gdy jedno ziarno trafi na żyzną glebę i zaczyna kiełkować, wydając stokrotny plon. Pocieszał wiernych: – Kiedy nam się wydaje, że wszystko się kończy, bo żegnamy ukochanego człowieka, bo jesteśmy prześladowani, może to oznaczać początek.
– Jego Eminencja metropolita Sawa prosił o przekazanie słów głębokiej wdzięczności ojcu Gabrielowi i jego duchowym dzieciom za to, co razem zrobili – zwrócił się do wiernych arcybiskup bielski Grzegorz. – Mówił, że będzie zawsze się modlić za ojca Gabriela i wierzy, że otrzyma on dar życia w Niebiosach. Władyka Sawa lubił powtarzać: „Spotkałem błagoobraznogo mładieńca, który chodził pod drzewem oliwkowym. W Jabłecznej go spotkałem. I przyzwałem go. Zobaczyłem w nim młodzieńca, który gotów jest do innego życia – podwiżnickiego, mniszego”.
Władyka zaprosił owego młodzieńca na rozmowę. Zjawił się odświętnie ubrany, jak to do hierarchy. A ten mówi: – Oto daję ci pierwsze posłuszanije – będziesz nosić cegły. Czy czyste, białe ubranie będzie dla niego ważniejsze od posłuszanija? – obserwował. Ojciec Gabriel zdał pierwszy egzamin. Nosił cegły. Potem egzaminów miał w życiu wiele.
– Postrzygano nas – mówił władyka Grzegorz – tego samego dnia. Po postrigu całą pierwszą noc spędziliśmy w cerkwi. Na przemian czytaliśmy psalmy. Ojciec Gabriel robił jeszcze pokłony i odmawiał modlitwę Jezusową, by nie zasnąć.
To były lekcje świetliste, cudne, modlitewne, przyjemne, pełne duchowej radości. Kiedy człowiek otrzymuje to światło, kiedy spędza pierwszą noc i następne na modlitwie, wtedy oziarajetsia jego istota.
– Pytały mnie jego dzieci duchowe: „Czy ojciec Gabriel śpi”? – Nie wiem – odpowiadałem, kiedy budzę się w nocy i spojrzę w jego okno – naprzeciwko mojego – widzę żarzące się światło. Mnich to człowiek, który obiecał dzień i noc modlić się za cały świat. Kiedy świecki człowiek po trudach dnia uchodzi w sen, mnich powinien tworzyć nocną modlitwę. Ojciec Gabriel nigdy nie zapomniał o mniszym obowiązku.
Kochał swoją celę, modlitwę i ciszę. Ale też kochał ludzi. Podczas pielgrzymek zawsze zbierało się wokół niego mnóstwo jego duchowych dzieci – młodych ludzi. Niektórzy z nich szli do monasteru. A ci, którzy zakładali rodziny, wiedli życie małżeńskie, pełne Bożej bojaźni. To że lubił ludzi, widzimy dziś. Mnóstwo ludzi dziękuje mu dzisiaj za jego wszystkie dni i noce. Przyszli, by pożegnać swego batiuszkę i nauczyciela.
– Bywa, że człowiek jest uczony, mądry, pięknie mówi, a do niego nie idą. A inny człowiek mówi prosto, może i nieskładnie, a do niego płyną ludzie. W czym sekret? Zapytałem kiedyś ojca Gabriela: – Co robisz, że do ciebie płynie naród? – Słucham go – odpowiedział. Potem daję nastawlenija i modlę się za ludzi. Ale na początku trzeba każdego wysłuchać, wsłuchać się w głębię serca, w ból ludzki, współprzeżywać ten ból.
– Do takiego mnicha człowiek nie tylko pociągnie, on do niego na kolanach przyjdzie, ponieważ takich ludzi, niestety, mamy bardzo mało.
– Patrząc na grób, bracia i siostry, będziemy wspominać miłość ojca Gabriela. Jeśli ktoś miał nieprzyjemne momenty, bo i takie między ludźmi bywają, naszym świętym chrześcijańskim obowiązkiem jest wszystko wybaczyć. Bo jeśli nie ma u kogoś ducha wybaczania, nie może on oddychać Ewangelią. Z życia tych, którzy odchodzą, powinniśmy zapamiętać tylko przejawy miłości. A u ojca Gabriela było ich tak dużo, że trudno o nich będzie zapomnieć.
Władyka Grzegorz zacytował słowa z jednej ze stichir na mnisze odpiewanije: Duchownii moi bratia, ispostnicy, nie zabudietie mienie, jegda molitiesia, zriaszcze na moj grob, pominajtie moju lubow i molitie Chrysta, da uczynit duch moj z prawiednymi. Nazwał te słowa ważnymi i pięknymi.
Biskup supraski Andrzej wspominał ojca Gabriela jako tego, który wiele lat niósł podwig w monasterze w Supraślu. Zastanawiał się, kim jest człowiek zraniony z ewangelicznej przypowieści o Dobrym Samarytaninie? – To cała ludzkość, zraniona grzechem – odpowiadał. A ojcem grzechu jest szatan.
Dlatego tak ważne jest pochylanie się nad każdym zranionym – co czynił ojciec Gabriel.
– Nina z domu Anchimiuk, siostra Andrzeja, najlepszego przyjaciela ojca Gabriela – przedstawia mi się. Urodziła się w Odrynkach, mieszka w Hajnówce. Skit stał się dla niej domem, duchowym. Tu otrzymała utieszenije, jak mówi, po śmierci męża i syna. Tu zdjęto jej ciężar z serca. Tu nabrała sił.
Wróciła na rodzinne łąki i pola. – Tu gdzie stoi cerkiew z drewnianych bali, stała stodoła ojca – mówi. – Wokół łąki naszej rodziny, dalej trzciny. Słaba była trawa, gruba, krowy nie chciały jej jeść.
– Przyjść na takie bagna i wszystko to wybudować, to tylko siła Boża – mówi, patrząc na jedną cerkiew, drugą, kaplice, wagończyk, w którym mieszkał ojciec Gabriel, domki dla pielgrzymów, bramy, kamienie, pomniki, prawie kilometrową kładkę, łączącą wyspę ze światem ponad bagnami rozlewisk Narwi. I to w ciągu niespełna dziesięciu lat wszystko powstało!
Odszedł o. Gabriel

Ojciec Gabriel był dobrym Samarytaninem. Ludzie wiedzą, ile im pomagał. Modlił się za nich, leczył ziołami, choć szkół medycznych nie kończył. Pamiętam spotkanie z lekarzami w białostockim uniwersytecie medycznym. Był na nim i o. Gabriel. Zadawał tak specjalistyczne pytania, dotyczące anatomii człowieka i chorób, że zadziwił lekarzy. Znał i dusze ludzkie. Wiedział, jak kogo pocieszyć, komu pomóc. Szli do niego prawosławni, katolicy, niewierzący i iscelaliś. Wrazumlał ich. Był też surowy dla siebie i innych. Najbardziej cenił obraz Boży w człowieku. Witał nas zawsze radosny, ze słowami Chrystos Woskresie!, Christos posredi nas, radości moja! Bo w duszy wierzącego człowieka radość jest zawsze, bo Chrystus to wieczna Pascha, wieczna radość. Mamy szczególne miejsca radości. Do nich spieszymy, by oczyścić duszę z grzechów i otrzymać radość.

– Jego Eminencja metropolita Sawa prosił o przekazanie słów głębokiej wdzięczności ojcu Gabrielowi i jego duchowym dzieciom za to, co razem zrobili – zwrócił się do wiernych arcybiskup bielski Grzegorz. – Mówił, że będzie zawsze się modlić za ojca Gabriela i wierzy, że otrzyma on dar życia w Niebiosach. Władyka Sawa lubił powtarzać: „Spotkałem błagoobraznogo mładieńca, który chodził pod drzewem oliwkowym. W Jabłecznej go spotkałem. I przyzwałem go. Zobaczyłem w nim młodzieńca, który gotów jest do innego życia – podwiżnickiego, mniszego”.

– Postrzygano nas – mówił władyka Grzegorz – tego samego dnia. Po postrigu całą pierwszą noc spędziliśmy w cerkwi. Na przemian czytaliśmy psalmy. Ojciec Gabriel robił jeszcze pokłony i odmawiał modlitwę Jezusową, by nie zasnąć.
To były lekcje świetliste, cudne, modlitewne, przyjemne, pełne duchowej radości. Kiedy człowiek otrzymuje to światło, kiedy spędza pierwszą noc i następne na modlitwie, wtedy oziarajetsia jego istota.
– Pytały mnie jego dzieci duchowe: „Czy ojciec Gabriel śpi”? – Nie wiem – odpowiadałem, kiedy budzę się w nocy i spojrzę w jego okno – naprzeciwko mojego – widzę żarzące się światło. Mnich to człowiek, który obiecał dzień i noc modlić się za cały świat. Kiedy świecki człowiek po trudach dnia uchodzi w sen, mnich powinien tworzyć nocną modlitwę. Ojciec Gabriel nigdy nie zapomniał o mniszym obowiązku.

– Bywa, że człowiek jest uczony, mądry, pięknie mówi, a do niego nie idą. A inny człowiek mówi prosto, może i nieskładnie, a do niego płyną ludzie. W czym sekret? Zapytałem kiedyś ojca Gabriela: – Co robisz, że do ciebie płynie naród? – Słucham go – odpowiedział. Potem daję nastawlenija i modlę się za ludzi. Ale na początku trzeba każdego wysłuchać, wsłuchać się w głębię serca, w ból ludzki, współprzeżywać ten ból.
– Do takiego mnicha człowiek nie tylko pociągnie, on do niego na kolanach przyjdzie, ponieważ takich ludzi, niestety, mamy bardzo mało.

Władyka Grzegorz zacytował słowa z jednej ze stichir na mnisze odpiewanije: Duchownii moi bratia, ispostnicy, nie zabudietie mienie, jegda molitiesia, zriaszcze na moj grob, pominajtie moju lubow i molitie Chrysta, da uczynit duch moj z prawiednymi. Nazwał te słowa ważnymi i pięknymi.
Biskup supraski Andrzej wspominał ojca Gabriela jako tego, który wiele lat niósł podwig w monasterze w Supraślu. Zastanawiał się, kim jest człowiek zraniony z ewangelicznej przypowieści o Dobrym Samarytaninie? – To cała ludzkość, zraniona grzechem – odpowiadał. A ojcem grzechu jest szatan.
Dlatego tak ważne jest pochylanie się nad każdym zranionym – co czynił ojciec Gabriel.
– Nina z domu Anchimiuk, siostra Andrzeja, najlepszego przyjaciela ojca Gabriela – przedstawia mi się. Urodziła się w Odrynkach, mieszka w Hajnówce. Skit stał się dla niej domem, duchowym. Tu otrzymała utieszenije, jak mówi, po śmierci męża i syna. Tu zdjęto jej ciężar z serca. Tu nabrała sił.
Wróciła na rodzinne łąki i pola. – Tu gdzie stoi cerkiew z drewnianych bali, stała stodoła ojca – mówi. – Wokół łąki naszej rodziny, dalej trzciny. Słaba była trawa, gruba, krowy nie chciały jej jeść.
– Przyjść na takie bagna i wszystko to wybudować, to tylko siła Boża – mówi, patrząc na jedną cerkiew, drugą, kaplice, wagończyk, w którym mieszkał ojciec Gabriel, domki dla pielgrzymów, bramy, kamienie, pomniki, prawie kilometrową kładkę, łączącą wyspę ze światem ponad bagnami rozlewisk Narwi. I to w ciągu niespełna dziesięciu lat wszystko powstało!
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
Anna Radziukiewicz
fot. autorka
fot. autorka
Twoja opinia