Paweł Krysa
Galicyjskie przemyślenia autokefaliczne
Gdy jakaś wielka jednostka społeczna ma w sobie Cerkiew, to ta Cerkiew powinna mieć niezależność. To jest soborowość prawosławia – tak pięknie kończy swoje wspomnienia o metropolicie Dionizym Michał Klinger w poprzednim numerze Przeglądu. Fakt niezaprzeczalny, tyle tylko, że w moim przekonaniu ta jednostka społeczna musi tego chcieć. A z tego co wiem, zdecydowana większość prawosławnych na Ukrainie niespecjalnie się do autokefalii paliła i nadal nie pali. Mówiąc krótko, zostali uszczęśliwieni na siłę, bo w całym tym zamieszaniu nie tylko o religię chodzi, a o politykę. Nie Cerkiew przecież, a prezydent i rząd Ukrainy o autokefalię wystąpili i de facto oni otrzymali tomos z Fanaru. Przy wielkim aplauzie USA i UE oczywiście. Rodzi się pytanie: dlaczego zachodowi tak bardzo zależy na raskole i zamieszaniu ukraińskim? Kwestia silnego uderzenia w Niedźwiedzia jest tu tak oczywista, że niewarta nawet opisywania po raz kolejny. Nie chcę zresztą w tym tekście zajmować się polityką, a religią. I to nie tylko prawosławną, ale szerzej chrześcijańską. Siły bowiem stojące za raskołem, same dawno już zlaicyzowane i ateistyczne, dążą przecież, co widać gołym okiem, do ostatecznej rozprawy nie tylko z chrześcijaństwem wschodnim, ale chrześcijaństwem jako takim. I metody od wieków stosują te same, diablo skuteczne niestety – podział i rozbicie.
Tak było tysiąc lat temu, gdy udało się podzielić zjednoczony Kościół Chrystusowy, tak było pięćset lat temu, gdy skutecznie podzielono Kościół zachodni na rzymski i protestancki, tak też jest i dzisiaj, gdy usiłuje się podzielić prawosławie. Zewsząd bowiem słychać, że gdyby już dawno dać Ukrainie tę autokefalię, to problemu by nie było. W tym sensie zapewne tak, tyle że w znaczeniu globalnym niczego by to nie zmieniło. Podział byłby bowiem podziałem, tyle że kanonicznym. A tak czy inaczej, podział zawsze jest wstępem do ostatecznego rozbicia i unicestwienia. A o to przecież współczesnemu światu i antychrystowi chodzi. Z tego więc powodu Cerkiew ruska robiła i robi wszystko, by utrzymać swe historyczne ziemie w jedności, zdołała nawet doprowadzić do połączenia z Cerkwią Zarubieżną, co wydawało się rzeczą niemal niewykonalną.
I to właśnie – łączenie, klejenie, spajanie i jednanie – jest w moim najgłębszym przekonaniu jedyną właściwą „polityką cerkiewną” naszych czasów. Bo tylko tak jesteśmy w stanie oprzeć się wszechobecnej laicyzacji i ateizacji. Bo tylko „w jedności siła”. Małe, nieliczne, narodowe Cerkwie narażone będą bowiem na ogromne problemy i niektóre po prostu nie przetrwają. Nie zapominajmy również i o tym, że etnofiletyzm (stawianie idei narodowej ponad jedność wiary) już dawno został przez Cerkiew potępiony i uznany za herezję.
Spróbujmy więc problemowi ukraińskiemu przez moment przyjrzeć się dokładniej. Mieli trzy struktury cerkiewne (jedną kanoniczną i dwie nie) i po „zjednoczeniu” nadal tyle mają, bo przecież „patriarcha” Filaret cały czas twierdzi, że tomos dostała jego Ukraińska Prawosławna Cerkiew kijowskiego patriarchatu, a nie żadna Prawosławna Cerkiew Ukrainy. Jak dodać do tego unitów, którzy robią wszystko co w ich mocy, by doprowadzić nowe struktury do kolejnej fuzji, tym razem pod swoim przewodnictwem, to gołym okiem widać, iż bałagan jest zdecydowanie jeszcze większy.
Jak na razie żadna z kanonicznych Cerkwi nie poparła tej awantury i da Bóg, nie poprze. Gdyby jednak stało się inaczej, to w kolejce po autokefalię już stoją raskolnicy macedońscy, czarnogórscy, abchascy. I załóżmy przez chwilę, że im się to uda. I co wtedy zrobi ze swoją niezależnością skłócona ze wszystkimi sąsiadami Cerkiew macedońska? Czy taki proces doprowadzi do złagodzenia występujących tam napięć? Pogodzi ludzi? Naprawi stosunki? Ułoży relacje z sąsiadami? Będzie w stanie uzyskać na to zgodę Serbii lub Grecji? Czy może tylko otworzy jeszcze szerzej wrota miejscowemu nacjonalizmowi, który sprawę tak upolityczni, że aspekt sakralny zejdzie na plan dalszy, co w konsekwencji doprowadzi do jego zupełnej marginalizacji, a o to możnym tego świata przecież chodzi. Myślę, że warto zadawać sobie takie pytania i postrzegać to co się dzieje zdecydowanie w wymiarze globalnym, nie tylko lokalnym. W końcu i nasza, polska, dwukrotna autokefalia miała przecież korzenie polityczne, zarówno w latach dwudziestych jak i czterdziestych.
Czy niewielkie, narodowe Cerkwie będą w stanie zmierzyć się z laickim kolosem XXI wieku i unieść problemy przed nimi stojące? Bardzo wątpię. I wątpię przede wszystkim w to, czy będą w stanie dogadywać się między sobą. Wielość rodzi przecież automatycznie partykularyzmy, narodowe interesy, różne punkty widzenia. I w efekcie wygląda to tak, że niby jesteśmy razem, tyle że nie do końca. Proszę przypomnieć sobie, co działo się w pozornie zjednoczonym, pierwszym polskim Sejmie po upadku komunizmu. Ile zdołała wtedy przetrwać w zgodzie i współpracy „zjednoczona” opozycja? Oczywiście Cerkiew to nie Sejm, ale pewne analogie i paralele nie są chyba tak do końca nie na miejscu.
Tak było tysiąc lat temu, gdy udało się podzielić zjednoczony Kościół Chrystusowy, tak było pięćset lat temu, gdy skutecznie podzielono Kościół zachodni na rzymski i protestancki, tak też jest i dzisiaj, gdy usiłuje się podzielić prawosławie. Zewsząd bowiem słychać, że gdyby już dawno dać Ukrainie tę autokefalię, to problemu by nie było. W tym sensie zapewne tak, tyle że w znaczeniu globalnym niczego by to nie zmieniło. Podział byłby bowiem podziałem, tyle że kanonicznym. A tak czy inaczej, podział zawsze jest wstępem do ostatecznego rozbicia i unicestwienia. A o to przecież współczesnemu światu i antychrystowi chodzi. Z tego więc powodu Cerkiew ruska robiła i robi wszystko, by utrzymać swe historyczne ziemie w jedności, zdołała nawet doprowadzić do połączenia z Cerkwią Zarubieżną, co wydawało się rzeczą niemal niewykonalną.
I to właśnie – łączenie, klejenie, spajanie i jednanie – jest w moim najgłębszym przekonaniu jedyną właściwą „polityką cerkiewną” naszych czasów. Bo tylko tak jesteśmy w stanie oprzeć się wszechobecnej laicyzacji i ateizacji. Bo tylko „w jedności siła”. Małe, nieliczne, narodowe Cerkwie narażone będą bowiem na ogromne problemy i niektóre po prostu nie przetrwają. Nie zapominajmy również i o tym, że etnofiletyzm (stawianie idei narodowej ponad jedność wiary) już dawno został przez Cerkiew potępiony i uznany za herezję.
Spróbujmy więc problemowi ukraińskiemu przez moment przyjrzeć się dokładniej. Mieli trzy struktury cerkiewne (jedną kanoniczną i dwie nie) i po „zjednoczeniu” nadal tyle mają, bo przecież „patriarcha” Filaret cały czas twierdzi, że tomos dostała jego Ukraińska Prawosławna Cerkiew kijowskiego patriarchatu, a nie żadna Prawosławna Cerkiew Ukrainy. Jak dodać do tego unitów, którzy robią wszystko co w ich mocy, by doprowadzić nowe struktury do kolejnej fuzji, tym razem pod swoim przewodnictwem, to gołym okiem widać, iż bałagan jest zdecydowanie jeszcze większy.
Jak na razie żadna z kanonicznych Cerkwi nie poparła tej awantury i da Bóg, nie poprze. Gdyby jednak stało się inaczej, to w kolejce po autokefalię już stoją raskolnicy macedońscy, czarnogórscy, abchascy. I załóżmy przez chwilę, że im się to uda. I co wtedy zrobi ze swoją niezależnością skłócona ze wszystkimi sąsiadami Cerkiew macedońska? Czy taki proces doprowadzi do złagodzenia występujących tam napięć? Pogodzi ludzi? Naprawi stosunki? Ułoży relacje z sąsiadami? Będzie w stanie uzyskać na to zgodę Serbii lub Grecji? Czy może tylko otworzy jeszcze szerzej wrota miejscowemu nacjonalizmowi, który sprawę tak upolityczni, że aspekt sakralny zejdzie na plan dalszy, co w konsekwencji doprowadzi do jego zupełnej marginalizacji, a o to możnym tego świata przecież chodzi. Myślę, że warto zadawać sobie takie pytania i postrzegać to co się dzieje zdecydowanie w wymiarze globalnym, nie tylko lokalnym. W końcu i nasza, polska, dwukrotna autokefalia miała przecież korzenie polityczne, zarówno w latach dwudziestych jak i czterdziestych.
Czy niewielkie, narodowe Cerkwie będą w stanie zmierzyć się z laickim kolosem XXI wieku i unieść problemy przed nimi stojące? Bardzo wątpię. I wątpię przede wszystkim w to, czy będą w stanie dogadywać się między sobą. Wielość rodzi przecież automatycznie partykularyzmy, narodowe interesy, różne punkty widzenia. I w efekcie wygląda to tak, że niby jesteśmy razem, tyle że nie do końca. Proszę przypomnieć sobie, co działo się w pozornie zjednoczonym, pierwszym polskim Sejmie po upadku komunizmu. Ile zdołała wtedy przetrwać w zgodzie i współpracy „zjednoczona” opozycja? Oczywiście Cerkiew to nie Sejm, ale pewne analogie i paralele nie są chyba tak do końca nie na miejscu.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
Paweł Krysa
Twoja opinia